Wstyd się przyznać, ale dopiero po 10 latach mieszkania w Łodzi, udało mi się zwiedzić Ogród Botaniczny. Żałuję teraz, że tak późno. Miejsce jest fantastyczne do odpoczynku od miejskiego zgiełku. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po przejściu bramy i kas, niknie warkot aut z pobliskiej ulicy i melodia miejskiego zgiełku. Zastępuje je śpiew ptaków i szum drzew.
Z moimi szogunami spędziłam ponad 3 godziny w botanika. Nastawiłam się bardziej na spacerowanie niż siedzenie plackiem(mnogość ławek oraz polan pozwala na leniuchowanie). Dla głodnych wiedzy są też ławki mówiące. Dzięki sile naszych mięśni możemy dowiedzieć się wielu ciekawostek na temat ogrodowych atrakcji.
W maju akurat był sezon na kwitnienie bzu i rododendronów. Zapach bzu przypominał mi o ogrodzie rodzinnym, gdzie wśród trzypłatkowych kwiatów szukaliśmy tych wyjątkowych czteropłatkowych niczym czterolistnych koniczynek. Zachwyciły mnie również rododendrony, które najczęściej znałam ze sklepowych półek. Tutaj miały gigantyczne rozmiary. Wielkie, piękne i kwitnące w różnych kolorach.
Szwendając się noga za nogą doszliśmy do mini skansenu złożonego z wiejskiej chaty, stajni, pasieki i ogrodów. To właśnie one najbardziej przykuły moją uwagę. Przypominały mi ogród mojej babci. Typowo wiejski - pełen ziół, kwiatów i warzyw.
Pracownicy Ogrodu Botanicznego dbają o populację pszczół. Na całym terenie ogrodu możemy natknąć się na, specjalnie dla tych owadów przygotowane, ule. Są też tablice informacyjne dotyczące pszczół i ich życia.
Zwiedzanie zakończyliśmy przy skalnym ogrodzie, gdzie rośliny spływały po kamiennych schodach. W tle błyszczą w słońcu piękny staw i słychać było rechot żab.
Polecam odwiedzenie ogrodu wszystkim, którzy mają ochotę trochę zwolnić i pobyć wśród przyrody. To tutaj właśnie możemy poczuć wiejski klimat pomimo mieszkania w dużym mieście. Ja na pewno jeszcze nie raz zajrzę. Nie zobaczyłam ogrodu japońskiego, czego bardzo żałuję. Mam też ochotę przejść się piękna Aleją Lipową, która znajduje się w sercu ogrodu.
P. S. Syn prowadził naszą wycieczkę, więc pewnie sporo zakamarków nie zobaczyłam. :)
Z moimi szogunami spędziłam ponad 3 godziny w botanika. Nastawiłam się bardziej na spacerowanie niż siedzenie plackiem(mnogość ławek oraz polan pozwala na leniuchowanie). Dla głodnych wiedzy są też ławki mówiące. Dzięki sile naszych mięśni możemy dowiedzieć się wielu ciekawostek na temat ogrodowych atrakcji.
W maju akurat był sezon na kwitnienie bzu i rododendronów. Zapach bzu przypominał mi o ogrodzie rodzinnym, gdzie wśród trzypłatkowych kwiatów szukaliśmy tych wyjątkowych czteropłatkowych niczym czterolistnych koniczynek. Zachwyciły mnie również rododendrony, które najczęściej znałam ze sklepowych półek. Tutaj miały gigantyczne rozmiary. Wielkie, piękne i kwitnące w różnych kolorach.
Szwendając się noga za nogą doszliśmy do mini skansenu złożonego z wiejskiej chaty, stajni, pasieki i ogrodów. To właśnie one najbardziej przykuły moją uwagę. Przypominały mi ogród mojej babci. Typowo wiejski - pełen ziół, kwiatów i warzyw.
Pracownicy Ogrodu Botanicznego dbają o populację pszczół. Na całym terenie ogrodu możemy natknąć się na, specjalnie dla tych owadów przygotowane, ule. Są też tablice informacyjne dotyczące pszczół i ich życia.
Zwiedzanie zakończyliśmy przy skalnym ogrodzie, gdzie rośliny spływały po kamiennych schodach. W tle błyszczą w słońcu piękny staw i słychać było rechot żab.
Polecam odwiedzenie ogrodu wszystkim, którzy mają ochotę trochę zwolnić i pobyć wśród przyrody. To tutaj właśnie możemy poczuć wiejski klimat pomimo mieszkania w dużym mieście. Ja na pewno jeszcze nie raz zajrzę. Nie zobaczyłam ogrodu japońskiego, czego bardzo żałuję. Mam też ochotę przejść się piękna Aleją Lipową, która znajduje się w sercu ogrodu.
P. S. Syn prowadził naszą wycieczkę, więc pewnie sporo zakamarków nie zobaczyłam. :)
Komentarze
Prześlij komentarz